Mamy dziwną, aczkolwiek typowo polską sytuację. Oto – słusznie lub niesłusznie – miasto (czyli zarazem powiat) Szczecin objęto tzw. żółtą strefą obostrzeń mających przeciwdziałać rozprzestrzenianiu się koronawirusa. Przyjmujemy, że słusznie, ale… Ale powiat policki, w szczególności gminy: Police, Dobra i Kołbaskowo takiej kwalifikacji nie otrzymały.
Tymczasem powiat policki i powiat Szczecin to w praktyce jedno, wspólne terytorium. Codziennie sznur samochodów „z terenu” dociera do stolicy województwa, pasażerowie komunikacji miejskiej przekraczają dwukrotnie (tam i z powrotem) granice z powiatem Szczecin, mają liczne kontakty społeczne, robią zakupy, bywają u lekarza, załatwiają interesy itd.
Podobnie jest i w drugą stronę. Szczecinianie pracują w GA „Police” i w wielu innych firmach i instytucjach. Granice administracyjne się zlewają, istnieją tylko na mapach, w rzeczywistości okołoszczecińskie miejscowości są ze sobą połączone, co zresztą generuje Strefę Metropolitalną.
Póki mieszkańcy obu miast przebywają w „żółtej strefie” – obowiązuje maseczka, ale jak miną granice Szczecina – „hulaj dusza, piekła nie ma”, rygory nie obowiązują.
Wiara we wszechmoc przepisów i fakt, że wzmożone zagrożenie koronawirusem (żółta strefa) będzie „trzymało się” mapy są jedną z ciekawszych współczesnych utopii, nie wytrzymujących krytyki zdrowego rozsądku. Należy unikać wszelkich zbiorowisk ludzkich, szczególnie tych niekoniecznych, motywowanych potrzebą obecności na imprezie, spektaklu, czy seansie filmowym.
Dlatego z dużą rezerwą podeszliśmy do dzisiejszej (niedziela, 4 X) propozycji „Kina MOK” w postaci trzech seansów. Wprawdzie kiedy piszemy te słowa (samo południe, niedziela) pierwszy nie wzbudził niczyjego zainteresowania, drugi tylko dwóch osób, ale wieczorem, na film poświęcony dziejom niewinnie skazanego Tomasza Komendy, wybiera się już 95 osób na ogólną pulę 113 dostępnych miejsc. Widzowie są rozsadzeni, obowiązują maksymalne środki ostrożności, trzeba składać deklaracje dotyczące stanu zdrowia, ale…
Naszym zdaniem lepiej byłoby „licha nie kusić” i atrakcyjny seans po prostu odwołać. Przynajmniej do czasu wyprowadzenia sąsiedniego powiatu z żółtej strefy zagrożeń.
Mamy rację, czy może wpadliśmy w histerię? Na pozór to drugie (histeria) do czasu kiedy nie dojdzie do wypadku zakażenia. Imprezy kulturalne w pomieszczeniach zamkniętych są oczywiście cenne jako takie, niemniej nam się wydaje, że lepiej na zimne dmuchać i wilka z lasu nie wywoływać. Atrakcyjne filmy dałoby się udostępnić na kodowanej platformie internetowej (odpłatnie). Akurat gdy chodzi o projekcje walorów „oglądania na żywo” nie ma. Koncert, recital, przedstawienie to inna sytuacja, nawet najlepsza transmisja nie zastąpi czaru bezpośredniego obcowania z wykonawcami. W przypadku projekcji filmów, w dobie powszechności laptopów i smartfonów, jest inaczej, można nawet zaryzykować stwierdzenie, że takie „kino domowe” ma większe walory. Rozwiązanie domaga się pewnych uzgodnień dystrybucyjnych (licencje etc.), niemniej nie są one nie do przeskoczenia, bo ostatecznie różnica między emisją w sali, ograniczoną do jednego seansu, a kodowaną emisją internetową, ograniczoną do dnia i godziny jest w praktyce żadna. Próby nielegalnego rozpowszechniania kopii dystrybutor bez trudu może zablokować.
Taka jest nasza ocena, dokonywana przez ludzi, którzy – z racji wieku – znajdują się w przestrzeni zwiększonego ryzyka zarażenia. Generalnie jednak wyznajemy zasadę: „Jak trzeba to trzeba, a jak nie trzeba, to nie trzeba”.
Komentarze